Gdy
przechadzałam się zatłoczoną ścieżką tętniącego zielenią parku, usłyszałam z
ust jakiejś zapłakanej dziewczyny : „do życia nie potrzebuję nikogo oprócz
siebie…”. Żaliła się owa beksa koleżance, wciąż krzycząc: „naprawdę
nikogo!”. Nie mogłam, nawet sobie
wyobrazić jak bardzo raniła osobę będącą obok niej, tą która siedziała kilka
centymetrów dalej, płaczącą razem z nią, przytulającą ją do siebie i
powtarzająca: „nie pleć głupot, na pewno będzie dobrze”.
Maleńkie szarawe kamyczki trzaskały pod ciężarem moich stóp.
Szłam powoli, a zmierzałam do drewnianej, połyskującej w złocistych promieniach
słonecznych ławki, na której siedziały dwie histeryczki. Nie wiem co chciałam
zrobić. Myślicie, że miałam zamiar je pocieszyć? Niedoczekanie wasze. Podeszłam
do tych sierotek i niby to od niechcenia upuściłam pudełko już prawie
roztopionych czekoladek z napisem: „Trzymaj się, bo i tak wszystko będzie
dobrze”, nakreślone ‘na szybkiego’ przez mojego rudowłosego kolegę ze szkoły. Miałam
mieć dziś strasznie ważny egzamin. Gr.. że też potrzebuję czyjejś troski! Zaraz
potem zmieniłam zdanie i zamiary, odwróciłam się na pięcie, kierując się w
stronę zielonkawego mostku nad błękitną taflą wody na samiusieńkim końcu
ścieżki.
Jedna z sierotek, oczywiście zdziwiona i zaniepokojona,
niezdarnie wstała, a następnie podniosła zgubę z zamiarem oddania jej
właścicielce. Nie zwróciłam na nią uwagi, szłam dalej przez kolorowy korytarz
liści, zaczynała się jesień. Zaczepiona, odchyliłam nieznacznie głowę z miną
pod tytułem ‘i tak nie mam zamiaru z tobą rozmawiać’. Podane mi pudełeczko znów
wcisnęłam jej do rąk, uśmiechając się przy tym niezauważalnie. Jednak ona nie
chciała go przyjąć. Wzięłam krwisto czerwone opakowanie i rzuciłam na ławkę, na
której wciąż siedziała zapłakana licealistka.
- Co
się stało? – zapytałam surowo.
-
Mój.. mój – jąkała się sierota – on… Oszukiwał mnie!
-
Tyle histerii przez jakiegoś ‘jego’? – ledwo udało mi się ukryć poirytowanie.
Mogły pójść do domu, a nie publicznie cyrki odstawiać. Moja cierpliwość była
poddana wielkiej próbie. Wręcz ogromnej.
-
Nic o tym nie wiesz! – wygarnęła mi niezdara, która dopiero co z udawaną
życzliwością, chciała zwrócić mi porzucone czekoladki.
-
Właśnie, że wiem – rzuciłam im piorunujące spojrzenie – I ty mówisz, że nikogo
ci w życiu już nie potrzeba?! - długo patrzyły zdezorientowane. „To nie mój
poziom” pomyślałam biorąc głęboki oddech, na zupełnym wydechu szepnęłam:
-
Tak. Jednak nienawidzę ludzi – i przeszłam obojętnie obok nich, zmierzając do
celu mojej wędrówki. Osoba, która potrafiłaby znieść całkowitą samotność z
pewnością nie mogłaby być nią, bo gdyby tak było nie zabrałaby ze sobą
przyjaciółki i teraz by się jej, kurcze, nie wyżalała. Zdenerwowane dziewczyny
poczęły coś krzyczeć za moimi plecami, ale nie słuchałam ich, nie zwróciłam na
nie zupełnie uwagi. To nie był czas na zamartwienie się takimi bzdetami.
Pomyśleć, że byłam od nich młodsza.
To niby nic nieznaczące
wydarzenie znów sprawiło, że moja własna samotność zaczęła gwałtownie rosnąć,
powiększać się i rozszerzać, a następnie przygniatać mnie całym swoim ciężarem.
Na calusieńkim świecie byłam naprawdę sama. Czy mi to przeszkadzało? Wtedy
raczej nie. Przynajmniej tak mi się wydawało. Bycie samym to nic złego,
przełknęłam ślinę, włożyłam jedną słuchawkę do ucha i zamiast nad staw,
podążyłam do ogromnego szklistego gmachu. Kierowałam się do miejsca gdzie wszystko
miało się zmienić. Gdzieś, gdzie miałam mieć swoje własne miejsce.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz